Iguaçu

Wszyscy slyszeli o Amazonii, a ile osób slyszalo o Mato Grosso i Pantanal. Tymczasem wielki park Pantanal lezacy na granicy Brazylii, Boliwii i Paragwaju ma powierzchnie pieciokrotnej powierzchni Polski. Najwieksza atrakcja Pantanal jest niezwykla obfitosc zwierzat i ze wzgledu na brak gestych lasow latwosc ich podejscia i zobaczenia. Dla przykladu szacuje sie, ze mieszka tam 35 milionow kaimanow! I rzeczywiscie zwierzeta te widuje sie w kazdym miejscu, nawet w poblizu domostw. Nasz pobyt tam ograniczyl sie do poludniowej czesci parku (Mato Groso do Sul). Plywajac po jednej z lokalnych rzek widzielismy potezne bociany jabiru to brodzace u brzegu, to kamiace swe male w wielkich gniazdach na szczycie drzew czy tez zrywajace sie do lotu. Co chwile mijalismy wylegujace sie na brzegu roznej wielkosci kaimany. Popularnym zwierzeciem byly tez kapibary chodzace calymi stadami po mokradlach.

Najciekawszy kontakt ze zwierzętami mielismy podczas konnej przejazdzki przez mokradla. Jeden z rancheros wypatrzyl poteznego mrowkojada przechadzajacego sie wolno po mokradlach. Dwaj rancheros pognali przez mokradla na koniach starajac sie mu odciac droge i umozliwiajac nam zobaczenie tego osobliwego zwierzecia z bliska. Razem z ogonem mierzyl okolo 2 metry i na oko mogl wazyc ponad 50 kg. Mariola stwierdzila, ze teraz jeszcze by sie przydalo zobaczyc anakonde i w ten sposob zaliczymy wszystkie zwierzeta. Chlopcy to wzieli powaznie i po chwili jeden z nich zeskoczyl z konia i brodzac po kolana w wodzie ruszyl przez zarosla. Po chwili zobaczylismy go jak taszczyl wielkiego weza. Drugi ranchero ruszyl na pomoc przywiazujac konia do krzaka. Gdy sie zblizyli jeden z przywiazanych koni zaczal w panice skakac deba probujac sie oswobodzic z uwiezi. Musielismy szybko zejsc z koni aby ich nie ponioslo a jeden z ranchros odprowadzil je dalej. Teraz dopiero moglismy sie z bliska przyjrzec okazowi. Byla to anakonda dlugosci moze 4 metrow. Leniwie sie wyginala na wszystkie strony. Rancheros twierdzili, ze na ladzie anakondy nie sa tak niebezpieczne jak w wodzie, a ta na dodatek jest juz po obiedzie tu pokazujac nam lekko zarysowywujacy sie ksztalt malego kaimana na skorze weza. Osobne pare slow nalezy poswiecic nocnej wycieczce lodka poswieconej glownie kaimanom. Majac do dyspozycji w miare silny reflektor nalezy nim przeczesac brzeg rzeki. Wowczas zapalaja sie w nich czerwone ogniki – oczy kaimanow odbijajace sie od swiatla reflektora. Podplynelismy w jedno miejsce – ciemno wszedzie. Nasz przewodnik kazal nam sie podniesc. Nagle naszym oczom ukazala sie cala podmokla laka, z ktorej spoglądało na nas setki par czerwonych ogników.

Po Manaus i Brasilii trzecim niezwyklym miastem Brazylii, jakie zobaczylismy bylo slawne Rio de Janeiro. Juz na wstepie nalezy zaznaczyc, ze choc Janeiro wszyscy na swiecie wymawiaja tak jak Brazylijczycy, to Rio w ich wydaniu brzmi “hiju”, co gdy panienka na lotnisku zapowiada lot do “Hiju de Zaneiro” to potrafi troche na poczatku zmylic. A sama nazwa znaczy po prostu “rzeka styczniowa”. W Rio przyjemnosc rozkoszowania sie urokami miasta psula nam psychoza strachu, ze zostaniemy napadnieci, obrabowani i pobici, a moze jeszcze cos gorszego. Slyszelismy to od kazdego w Brazylii, wiec kiedy juz wyladowalismy w Rio od razu zaczelismy sie trwoznie rozgladac dookola. Mimo, ze nic sie nie stalo i nawet nigdy nie czulismy sie  w zaden sposob zagrozeni, to w naszej podswiadomosci to zostalo. Choc trudno powiedziec, moze wlasnie dlatego wszystko poszlo gladko, bo bylismy nadzwyczaj ostrozni i dmuchalismy na zimne? Miasto jest wspaniale polozone. Z zielonych gor i skal schodzi sie prosto na piekne wielokilometrowe plaze nad zatoka. Powiedzialbym, ze takie miejsca jak Copacabana czy Ipanema naleza do najpiekniejszych wielkomiejskich plazy,  jakie widzielismy na swiecie. 

 Nad Rio jest wiele wzgorz, ale tylko dwa z nich sa swiatowej slawy: nizszy Pao de Acucar (Glowa Cukru) i Corcovado. Glowa Cukru polozona jest tuz nad brzegiem morza i jedzie sie tam kolejka linowa z przesiadka na innym wzgorzu. Corcovado lezy bardziej wewnatrz miasta i wznosi sie na wysokosc ponad 700 metrow. Podroz na szczyt pierwszym elektrycznym pociagiem w Brazylii trwa okolo pol godziny. Patrzac na Corcovado z dolu wzgorze wyglada jak wielka niedostepna skala, wiec koncept wjechania tam pociagiem szynowym jest zaskakujacy. Jest to unikalna kolej zebata, ponoc jeszcze jedna taka jest w Szwajcarii. Gdy wysiada sie na gornym przystanku kreci sie troche w glowie, i nigdy sie nie dowiem czy od gwaltownej roznicy wysokosci (jakby nie bylo 700 metrow), wielu zakretow, czy od wspanialych widokow z samej gory. Na szczycie jest imponujacy posag Chrystusa 30-metrowej wysokosci dluta Pawla Landowskiego, ktory mimo polskiego nazwiska byl jednak Francuzem.

 Po Rio poruszalismy sie albo pieszo albo na wieksze odleglosci taksowka. O ile poruszanie sie wzdluz wybrzeza bylo latwe i czytelne nawet dla mnie, to z nawigacja w glebi miasta mieli klopot nawet taksowkarze. Raz wzielismy taksowke spod Corcovado chcac jechac do poleconej restauracji w Santa Teresa. Nasz kierowca pytal o droge przechodniow chyba z szesc razy. A gdy jechalismy noca waskimi i kretymi uliczkami pnacymi sie niemal pionowo w gore i w pewnym momencie zaczelismy jechac po rozkopanym torowisku, to zaczalem miec dusze na ramieniu. Na szczescie kolacja byla warta zachodu a powrot do naszej pousady w Botafogo byl juz o wiele latwiejszy. Co mnie zdziwilo kierowca taksowki byla kobieta. Byl to jedyny raz gdy w calej Ameryce Lacinskiej jechalismy taksowka prowadzona przez przedstawicielke plci pieknej.

 Sierpien w Rio przypada na koniec zimy. Jest sucho i temperatury sa umiarkowane czyli w dzien okolo 33C, w nocy 25C ale gdy przychodzi lato, w dzien robi sie upal 42C i jest bardzo parno, jak nam mowili mieszkancy. Bedac nawet na poludniu kraju czyli ponizej zwrotnika Kozorozca byla piekna i goraca pogoda (35C). Zreszta ponoc tylko na samym poludniu Brazylii czasami pojawiaja sie w powietrzu platki sniegu, ktore w kontakcie z ziemia znikaja. Stad w naszym przekonaniu Brazylia jest Kraina Wiecznego Lata.

Fernando de Noronha

Rio de Janeiro

Nasza podroz do Brazylii byla poniekad zaskoczeniem dla nas samych. Przez blisko pol roku planowalismy wyprawe do poludniowej Afryki lecz gdy przyszedl czas na sfinalizowanie naszych planow okazalo sie, ze nie ma biletow po przystepnych cenach do Johanesburga – miejsca, skad mielismy rozpoczac eskapade po Namibii, Botswanie, Zambii… Trzeba bylo podjac szybka decyzje: Brazylia.    

 Udalo mi sie jak nigdy dotad znalezc w miare niedrogie bezposrednie polaczenie do Manaus. “Bezposrednie” to duzo powiedziane, gdyz mielismy dwie przesiadki, jedna w Miami, gdzie zatrzymalismy sie na noc, i druga w Panama City. Ostatni odcinek z Panamy do Manaus odbylismy malym samolotem, znak to, ze trasa jest malo popularna. Zaleta podrozowania do Brazylii w czasie naszego lata jest to, ze klimat miasta polozonego wewnatrz podrownikowej dzunglii nie robi juz na naszym organizmie takiego wrazenia, bo choc w Manaus panowal srodek “zimy”, to termometr wskazywal 35C.    

 Manaus ma okolo 2 miliony mieszkancow i jest bodaj najwiekszym miastem Ameryki Poludniowej polozonym tak daleko od wybrzeza, ponadto lezy w kraju, w ktorym cos 85% ludnosci mieszka na wybrzezu. Wziawszy jeszcze pod uwage, ze miasto lezy dobre 2000 km od wybrzeza a jednoczesnie jest jednym z najwiekszych portow w calej Brazylii, czy tez, ze Manaus nie ma polaczenia drogowego z reszta kraju da nam juz na wstepie obraz miasta na wskros niezwyklego. I takie rzeczywiscie jest. Aczkolwiek trudno jest sie w nim doszukac jakiegokolwiek piekna. Poza piekna opera i okazalym budynkiem rzadu stanowego nie ma tam ani jednego uroczego zaulka. Jednoczesnie Manaus uchodzi za miasto o malej przestepczosci w skali kraju, jakim jest Brazylia, skad inad znana z wysokiej przestepczosci w duzych miastach. Taki byl poczatek naszej brazylijskiej przygody.

 Brazylia jest jednym z szesciu najwiekszych krajow swiata. Choc jest odrobine mniejsza od Stanow to jest jednak wieksza od kraju-kontynentu Australii. Chcac w ciagu miesiaca jak najwiecej zobaczyc trzeba  bylo wczesniej zrobic plan podrozy. Ustalilismy oprocz Manaus jeszcze 7 punktow, ktore mialy polaczyc loty TAM-em. Bilety kupilismy jeszcze przed wyjazdem do Brazylii w ten sposob przyklepujac nasza trase Manaus-Brasilia-Campo Grande (stolica stanu Mato Groso do Sul)-Iguacu-Rio de Janeiro-Salvador (stolica stanu Bahia)-Recife (stolica stanu Pernambuco – no kto by pomyslal?)-Natal (stolica Rio Grande)-Manaus.

 Objechawszy wczesniej 5 innych krajow Ameryki Poludniowej mielismy wrazenie, ze nic nas juz na tym kontynencie nie zaskoczy. A jednak Brazylia zdolala nam zaaplikowac tyle nowych wrazen i zdumiewac nas na kazdym kroku swoja odrebnoscia i innością.   

 Dzungla dzungli nierowna i tak tez dorzecze Amazonki jest najwieksza i najslawniejsza puszcza na swiecie. Wszechobecnosc i ilość slodkiej wody jest tu zadziwiajaca. Trudno jest zdefiniowac koryta rzek, na ktorych az roi sie od różnej wielkosci wysp i wysepek. Plynąc rzeka, z poziomu wody nie wiadomo czy rzeka sie rozwidla czy tylko rozmaite wyspy tworza dodatkowy labirynt przesmykow.  Szerokie rzeki takie jak Amazonka zwana na wschod od Manaus Solimoes czy Rio Negro miejscami rozlewaja sie tak szeroko, ze plynąc środkiem oba brzegi tylko ledwo zarysowują sie ścianą zieleni. Gdy wzmaga sie wiatr rzeka staje sie wzburzona niczym morze. Ilosc dokuczliwych insektow rozni sie w zaleznosci od okolicy. Wzdluz Rio Negro ze wzgledu na zasadowy odczyn jej wody jest bardzo malo owadów, ale juz Solimoes (Amazonka) ma ich wiecej a poruszając sie w głąb dzungli ich ilosc wzrasta do tak dokuczliwej ilosci, ze bez specjalnych siatek na glowe i odpowiedniej odziezy nie ma sie tam nawet co zapuszczac. Wziąłwszy jeszcze pod uwage wysoka malarycznosc tych rejonow to jest to prawdziwe zielone pieklo. Zwierzat w Amazonii jest mnostwo ale wytropic je w puszczy jest bardzo trudno: bagna, trzesawiska, geste poszycie, drzewa z kilkunastocentymetrowymi kolcami, jadowite mrowki dlugosci 5 cm – wszystko to utrudnia poruszanie sie po amazonskiej dzungli. Ponadto zwierzeta zobacza nas wczesniej niz my je i momentalnie znikną w gęstwinie.   

 Najwiekszym rarytasem byly dwa leniwce (mama z dzieckiem) wytropione wysoko na drzewie rosnacym nad rzeka oraz boto – wielkie rozowe delfiny slodkowodne, endemiczny gatunek Amazonii. Zobaczyc wielkie rozowe cielska polujacych na ryby boto bylo dla nas przezyciem nie lada. Nasz przewodnik Alex urodzil sie nad gorna Rio Negro w plemieniu Tucano i byl prawdziwo skarbnica wiedzy o Amazonii. Choc jego naukowe wywody czasami jak na moj gust zbyt blisko zazebialy sie z legendami i wierzeniami Indian z dzungli – w koncu on sam sie w dzungli wychowal a starszyzna plemienna chciala go uczynic szmanem, to sluchalo sie go z zapartym tchem. Wedlug niego boto nie sa tak przyjazne w stosunku do ludzi jak delfiny morskie i czasami atakuja male lodki starajac sie je wywrocic. Plywajacych w wodzie ludzi potrafia niezle poturbowac ale podobno nigdy nie atakują mezczyzn, tylko same kobiety. Ponoć to boto sa winne niewyjasnionym ciązom u kobiet…

Salvador de Bahia and Olinda (Pernambuco)

Pantanal

Amazonia

Dostac sie na wyspe Fernando de Noronha nie jest latwo. Naraz moze tam przebywac jedynie 400 osob z zewnatrz. Nasza historia zalatwiania kilkudniowego pobytu na wyspie nie jest ani troche mniej barwna niz sama wyspa, a nawet o wiele bardziej dramatyczna. Perypetii i nieoczekiwanych  zwrotow akcji bylo co niemiara i dla wprawnego scenarzysty starczyloby na pelnometrazowy film przygodowy. Wszystko sie jednak skonczylo happy endem i dotarlismy tam malym samolotem smiglowym. 

Fernando de Noronha jest najdalej na wschod wysunieta czescia Ameryki Poludniowej i od europejskiej Islandii oddziela ja tylko jedna strefa czasowa, a od Polski 3 godziny. Jest to scisly rezerwat przyrody. Przy pewnej dozie szczescia mozna zobaczyc z wysokiej skaly przyplywajace tamtedy wieloryby (nam sie niestety nie udalo), czy poplywac sobie z zolwiami (tez nic z tego) lub z bliska przyglanac sie lawicy delfinow. Tu odnieslismy pelny sukses. Gdy juz zupelnie stracilismy nadzieje, ze zobaczymy ktorekolwiek ze wspomnianych zwierzat, na kilka godzin przed pozegnaniem sie z wyspa pojechalismy do portu z zamiarem wynajecia lodki i poplyniecia na snorkling. Przy pomocy sympatycznego Szkota, ktory byl ponoc jedyna osoba na wyspie mowiaca po angielsku udalo nam sie wynajac motorowke i poplynelismy. W pewnym momencie podplynela do nas cala lawica delfinow, ktora towarzyszyla nam kilkanascie minut harcujac w poblizu lodki. Ledwo odetchnelismy z wrazenia, gdy przyplynela nastepna lawica i cala zabawa powtorzyla sie jeszcze raz. Ze snorklowania nic akurat nie wyszlo, bo nagle zaczela nadchodzic burza, zerwal sie wiatr, a fale robily sie tak duze, ze postanowilismy wracac do brzegu. Zmoklismy zreszta tak samo jakbysmy sie kapali. 

 Za transport na wyspie sluza glownie male terenowe samochodziki bez drzwi, okien i tylko ze szczatkowym dachem, zwane buggy. Do luksusu im daleko, oj daleko! Ale sa nad podziw wytrzymale. Prowadzenie takiego pojazdu po drogach na wyspie to nie jest bajka. Wyobrazmy sobie waska droge ostro pnaca sie do gory. Dziury, wielkie kamienie sterczace na kazdym kroku i maly samochodzik probujacy wspiac sie do gory. Aby utrzymac rzezacy silnik, lada chwila grozacy udlawieniem sie, na jakich takich obrotach, trzeba na jedynce utrzymac pewna minimalna predkosc, o wiele za wysoka aby zniesc jazde po takich wertepach. Samochod nam umozliwil dotarcie do kilku plazy, ktorych piekno jednak w pelni usprawiedliwilo wysilek kierowcy i wytrzymalosc pasazera. Do jednej z plazy, nawiasem mowiac najpiekniejszej, oprocz znojnej trasy samochodowej trzeba bylo jeszcze zejsc po drabinach przymocowanych do pionowych skal i jeszcze 200 stopniach wykutych w skale. To sie nazywa poswiecenie! Spedzilismy tam 2 godziny i bylismy jedynymi osobami. Zielona woda, bialy piasek i tylko my.

Natal

Jest kilka czy kilkanascie wielkich, wspanialych czy pod jakims wzgledem niezwyklych wodospadow na swiecie. Co ciekawe, 3 z nich leza na granicy dwoch krajow (Iguacu, Victoria i Niagara) i Iguacu pod kazdym wzgledem sie do nich zalicza. Mielismy poniekad niesprzyjajaca sytuacje bowiem ilosc wody w rzece o tej samej nazwie byla wyjatkowo skapa – ponoc od wielu lat nie bylo tak niskiego stanu wody. Iguacu (po portugalsku, Iguazu po hiszpansku) to nie jest jeden wodospad lecz w zaleznosci od ilosci wody powstaje do 300 osobnych progow na blisko 3-kilometrowej podkowie. Najwyzszy prog zwany Diabelskim Gardlem ma wysokosc 82 metrow. Ze wzgledu na niski poziom wody w sierpniu bylo “czynnych” tylko kilkanascie progow i to tylko na pol gwizdka. Diabelskie Gardlo nas jednak nie zawiodlo i choc ilosc wody byla mniejsza niz normalnie to plusem takiego stanu rzeczy byla wieksza latwosc fotografowania i filmowania wodospadu bo nie bylo az tak duzo wody w powietrzu na poziomie wodspadu i mozna bylo podejsc do samego progu bez ryzyka kompletnego przemoczenia.

Brazil

Pierwsza stolica Brazylii bylo miasto Salvador de Bahia zalozone w 1549 roku przez Thome de Souza z polecenia krola Portugalii. W tej roli dzielnie sie spisywalo przez nastepne 300 lat. Dzieki temu zabytkowa czesc starego Salvadoru choc przeszla duzo wojen i byla wielokrotnie niszczona przez Holendrow i Francuzow to jednak stale byla systematycznie odbudowywana. Obecnie jest to jedno z najpiekniejszych miast kolonialnych w Brazylii i choc stanem zadbania ustepuje takim miastom kolonialnym Ameryki Poludniowej jak Cuzco, Quito czy Arequipa to nadal zaliczylbym je do najpiekniejszych na kontynencie. Salvador ma zarowno piekne plaze jak i wiezowce, duzo starej pieknej architektury i unikalna atmosfere. Chociaz Brazylijczycy maja naturalnie spora domieszka krwi murzynskiej i wiekszosc ma choc lekko oliwka skore, to Salvador jest najbardziej afrykanskim zakatkiem nie tylko Brazylii ale i chyba calego kontynentu. Portugalczycy w zasadzie nigdy nie ograniczali kulturowo swoich afrykanskich niewolnikow i ci cieszyli sie relatywnie spora wolnoscia. W efekcie przejawy kultury afrykanskiej sa w Salvadorze wioczne na kazdym kroku i ilosc ludnosci murzynskiej w miescie jest o wiele wieksza niz gdziekolwiek indziej. Jednego dnia ogladalismy w teatrze wystep capoeira –ludowych tancow i muzyki z wyraznymi motywami Afryki Zachodniej. 


​Drugim kolonialnym miastem, ktore widzielismy to Olinda, ktora dzis jest juz przedmiesciem duzego i nowszego miasta Recife, stolicy stanu Pernambuco. Choc Salvador i Olinda/Recife sa podobne do siebie z wygladu i polozenia bowiem oba leza na zboczu wzniesienia lagodnie opadajacego ku pieknym plazom nad Atlantykiem, to charakterem bardzo sie jednak roznia. Podczas gdy Salvador pulsuje zyciem, Olinda jest cicha i spokojna, wrecz prowincjanalna, co oczywiscie tez mialo swoj urok.

Natal to dla mnie prawie jak legenda. W mlodosci czytalem wspomnienia polskich lotnikow transportowych, ktorzy przeprowadzali samoloty ze Stanow do Afryki a dalej przez Bliski Wschod, Indie az do Chin. Ostatnia baza przeladunkowa w Nowym Swiecie bylo wlasnie Natal, wowczas mala i senna miescina, z ktorej nagle zrobiono wielka baze. Wszyscy narzekali na zabojczy parny klimat Natal. Dzis miasto jest na wskros nowoczesne, duze, z pieknymi plazami i, o dziwo, bez slumsow. Najwieksza atrakcja miasta sa wielokilometrowe bardzo wysokie wydmy, ktorymi mozna dojechac az do Fortaleza. Podroz trwa tydzien i jedzie sie malym terenowym samochodem buggy, takim samym jak na Fernando. Jeden pelny dzien wykorzystalismy na przejechanie 50-kilometrowego odcinka po wydmach wlasnie takim samochodem, tyle, ze tym razem mielismy kierowce a ja moglem sie oddac podziwianiu pieknych widokow, filmowaniu i zrelaksowac sie, ale tylko do czasu gdy kierowca zaczal sie popisywac jazda na leb na szyje po stromych wydmach. Gdy juz sie nam wydawalo, ze samochod zaraz przekoziolkuje przygniatajac nas swoim ciezarem, jakims cudem za kazdym razem ladowalismy bezpiecznie na dole lub wygramolilismy sie na szczyt by znowu w ten sam sposob pomknac w dol. Nasz kierowca dobrze znal droge, wiedzac gdzie i o ktorej godzinie przyplyw uniemozliwi nam przejazd waskim paskiem plazy. Wowczas objezdzalismy takie odcinki jadac przez male rybackie wioski. W niektorych miejscach korzystalismy z pomocy malych lodek sluzacych jako prom.  Ostatecznie do hotelu dotarlismy o siodmej wieczor przemoczeni do suchej nitki bo na kilka kilometrow przed domem dopadla nas kilkuminutowa ulewa. Ach to byl wspanialy dzien!

 Az dziw bierze, ale w podrozy po dalekiej i egzotycznej Brazylii przez caly czas towarzyszyl nam polski motyw. Zaczelo sie od Manaus i Amazonii. Naszym punktem kontaktowym, przez ktorego zalatwilismy pobyt w Amazonii byl Zygmunt Sulistrowski. Pelen wigoru osiemdziesieciolatek w mlodosci zdobyl slawe jako rezyser filmowy, ktory w latach piecdziesiatych zdobyl nagrode w Cannes za film, ktorego akcja toczyla sie w Amazonii. Nie majac doswiadczenia wybral sie z cala ekipa filmowa do dzungli amazonskiej, gdzie ich prawdziwa walka o przetrwanie stala sie de facto glownym motywem filmu. Dzielo, jak widac na komisji zrobilo wrazenie nagradzajac jego tworce. Tak sie rozpoczela jego przygoda z Amazonia a dzis spedza tam wieksza czesc swego zycia. Jednego wieczoru zaprosilismy go na kolacje, przy ktorej wysluchalismy wielu opowiesci.

W tym samym Pantanal dzielilismy lodke z jeszcze jedna para: facet ewidentnie latynos, kobieta poniekat slowianskiej urody. Ze soba glownie rozmawiali po angielsku, czasami po hiszpansku. Jej sposob mowienia w obu jezykach i typ popelnianych bledow wyraznie wskazywal mi tu osobe z Polski. Przez te kilka dni zamienilismy tylko kilka slow – zawsze po angielsku. Czekajac w hotelu na Ipanemie, gdzie spedzilismy pierwsze 2 dni niepodziewanie uslyszelismy po polsku „dzien dobry”. To byla ta sama kobieta z Pantanal! Tym razem postanowila sie ujawnic. Twierdzila, ze obiecala mezowi, ze jezeli spotka kogos z Polski to nie bedzie mowila po polsku, bo on wtedy jest markotny bo nic nie rozumie.

 W Iguasu mielismy sie zatrzymac u pani Eweliny, z ktora Mariola rozmawiala po polsku. Z lotniska mial nas odebrac samochod. Okazalo sie, ze jest wiecej pasazerow, oprocz nas jeszcze trojka Francuzow. Jedna usiadla obok mnie i w drodze do hoteliku rozmawialismy po angielsku. Gdy rozchodzilismy sie do swoich pokoi wszyscy Francuzi odezwali sie „dobranoc” a na moja zdziwiona mine Francuzka odpowiedziala po polsku – przez kilka miesiecy mieszkalam w Poznaniu.

 W Salvadorze zatrzymalismy sie w malej posadzie, gdzie zawsze pyszne sniadanie bylo serwowane na werandzie, gdzie wszyscy stolownicy siedzieli przy jednym duzym stole. Trudno w takiej sytuacji nie zamienic chocby kilku slow. Poznalismy mloda kobiete z Indii, ktora w pojedynke podrozowala po calym swiecie. W trakcie rozmowy nadeszla mloda para mowiaca po francusku. Pozdrowilismy ich po angielsku. Gdy wymienilismy jakies z Mariola jakies nieistotne uwagi po polsku, mloda kobieta usmiecnela sie i po polsku odpowiedziala, ze zdawalo jej sie, ze slyszala jakoby ktos w hoteliku mowil po polsku ale nie mogla w to uwierzyc. Jej maz Francuz tez niezle mowil po polsku, wiec dalsza rozmowe poprowadzilismy juz w naszym jezyku. 

Na papierze jezyk portugalski wyglada bardzo podobnie to hiszpanskiego, ale brzmieniem bardziej przypomina polski. Oczywiscie podobienstwo jest tylko powierzchowne i czlowiek absolutnie nic z tego nie rozumie. Fonetycznie w portugalskim slyszy sie duzo „sz”, „rz”, „zi”, „a” (a z ogonkiem – nie mam polskiej czcionki) a takze „L” (z poprzeczna kreseczka), czesto brzmiace na koncu slowa jak „lu” tak jak w slowie „pomalu”, ktore to brzmi bardzo po portugalsku, tyle tylko, ze takiego slowa w tym jezyku nie ma. Jednak dla Brazylijczykow hiszpanski musi brzmiec dosc podobnie, bo odzywajac sie w tym jezyku zwykle odpowiadali na temat, niemniej nadmiar informacji po portugalsku byl juz dla nas ciezki do przetrawienia. 

 Przypominaja mi sie tu dwa zabawne zdarzenia zwiazane z jezykiem. Raz czekalismy na prom. Slonce juz zaszlo i sie troszke ochlodzilo, to znaczy jak dla mnie nie bylo juz upalu i zerwal sie wiatr. Jakas mloda para z sasiedniego samochodu trzesla sie z zimna wkladajac na siebie co sie da. Zagadnalem ich po hiszpansku, ze  dla nas z polnocy to ta pogoda jest nadal ciepla. Zaczelismy rozmawiac. Zapytali mnie co nas sprowadza do Brazylii. Ja na to, ze to jest ostatni duzy kraj, ktorego jeszcze nie widzielismy w Ameryce Poludniowej. Na to oni: To gdzie pan sie tak nauczyl portugalskiego? Zaczalem sie smiac i odpowiedzialem, ze mi sie przez caly czas zdawalo, ze mowie po hiszpansku.

Drugie zdarzenie mialo miejsce na lotnisku w Brasilii w sklepie z czekoladkami. Panienka mnie cos zagadnela, czego kompletnie nie zrozumialem i dla wygody odpowiedzialem, ze nie mowie po portugalsku. Po chwili przygladania sie nabralem ochoty i za pytalem ja po hiszpansku czy moge kupis po dwie kazdego rodzaju. Ona, ze oczywiscie i zaczalem wybierac pytajac ja o niektore nadzienia, ktorych nazwy mi nic nie mowily. W pewnym momencie ona sie usmiechnela i mowi: To pan jednak mowi po portugalsku. Ja sie zaczalem smiac i odpowiedzialem, ze owszem mowie ale nie rozumiem, co ja tez rozbawilo i dodalem, ze mowiac po hiszpansku ona wszystko rozumie, ale portugalski dla mnie brzmi bardzo odmiennie i czesto jest mi trudno zrozumiec. Ona pokiwala glowa i odpowiedziala: Tak, tak portugalski brzmi zupelnie inaczej.

Na zakonczenie jeszcze pare slow o Brazylijczykach. Podrozujac po Ameryce Lacinskiej, myslalem, ze mentalnosc latynoska znam na wylot a tymczasem ludzie w Brazylii okazali sie jeszcze troche inni. Na codzien sa o wiele bardziej bezposredni i weseli niz ich hiszpanskojezyczni sasiedzi. Bedac w Salvadorze Mariola bardzo chciala sobie kupic charakterystyczna lalke z tykwy przedstawiajaca kobiete w dlugiej rozlozystej sukni. Chodzilismy po calym miescie i owszem byl spory wybor takich lalek, zle wszystkie byly ceramiczne. W pousadzie, gdzie mieszkalismy byly takie dwie, w recepcji. To one Mariole zainspirowaly do szukania czegos takiego. Wlascicielka hotelu powiedziala, ze kupila je bezposrednio od artystki, ktora je robi i ze nam tez zaaranzuje wizyte u niej. I tak sie tez stalo. Pojechalismy taksowka do niej do domu, gdzie akurat odbywalo sie przyjecie urodzinowe jej meza. Ladne mieszkanie na 15-tym pietrze jednego z wiezowcow w centrum bylo wypelnione goscmi, ktorzy na nasz widok wyraznie sie ozywili jakby czekali na dawno nie widzianych przyjaciol. Zostalismy wciagnieci we wspolna zabawe a przy pozegnaniu z wszystkimi musielismy sie wysciskac. Z wszystkimi mezczyznami wypilem toast za przyjazn polsko-brazylijska i wszyscy mnie zapewniali, ze chociaz Polska jest daleko, to nosza ja gleboko w sercu. Ale w koncu czyz w kraju, w ktorym nigdy nie konczy sie lato i zawsze swieci slonce moga mieszkac ludzie, ktorzy mogliby byc na codzien mniej sloneczni? Prawdziwy test mojej teorii jeszcze nie nadszedl, ale oboje z Mariola jestesmy gleboko przekonani, ze gdy nadejda krotkie i mroczne zimowe dni, samo wspomnienie slonecznej  Brazylii uraduje nasze zziębniete dusze...

W latach 50-tych rzad brazylijski wpadl na pomysl zasiedlenia wnetrza swojego kraju. Symbolem nowych lepszych czasow miala byc nowa stolica Brazylii – Brasilia. Za projekt wzieli sie czolowi architekci i artysci z calego swiata. Powstal twor niezwykly. Aby lepiej zrozumiec charakter miasta posluzylbym sie porownaniem go do utopijnych miast z filmow i ksiazek science fiction z tamtego okresu, gdy spoleczenstwo mialo zyc w nowym ladzie. Brzmi to jak bajka, tyle tylko, ze Brasilia powstala naprawde. Miasto ma obrys ptaka z rozpostartymi skrzydlami, nie ma ulic, a poszczegolne sektory miasta polozone sa niczym jak klomby w gigantycznym parku. Sektorow jest sporo: sektor ministerstw, sektor handlowy, sektor ambasad, sektor z kosciolami… Jedyne takie miasto na swiecie.

Brasilia