Wstęp

Z okazji swiat Wielkanocnych przypominam te stara podróż do Gwatemali, która, tak się składa, miała miejsce w Wielki Tydzień...

 Nasza pierwsza podróż do Meksyku miała miejsce w 1998 roku i choć nie była to nasza pierwsza podróż do egzotycznych tropików, to była to jednak podróż ze wszech miar wyjątkowa. Po pierwsze, prawie rok wcześniej czyli po powrocie z Kostaryki postanowiłem się ostro wziąc za naukę hiszpańskiego i wyjazd do Meksyku miał być dla mnie egzaminem czego się nauczyłem. Po drugie, wizyta na Yucatanie miała dla mnie wydźwięk spełnienia jednego z podróżniczych marzeń, bo jakże inaczej miałbym traktować podróż w czasie i przestrzeni do Królestwa Mayów, tajemniczej krainy, którą do tej pory znałem tylko z książek. Postanowiłem nic nie zostawiać przypadkowi i na miesiąc przed wyjazdem wypożyczyłem z biblioteki unikalną książkę: “Przewodnik po archeologicznych miejscach Mayów na meksykańskim Yucatanie”. Opasłe dzieło, w którym autorka opisała ponad 100 mniejszych i większych starożytnych miast i miateczek Mayów i nawet je wszystkie sklasyfikowała pod kątem ich atrakcyjności i stanu zachowania. Wszystkie trzy i cztero-gwiastkowe miejsca zaznaczyłem sobie na starej mapie Mezoameryki z National Geographic, które wytyczyły nam trasę przez 5 stanów: Quintana Roo, Yucatan, Campeche, Tabasco i Chapas.

 Najtańszym rozwiązaniem był bezpośredni lot do Cancun, turystycznego miasta, jakich na świecie jest wiele. Niektórzy przyjeżdżają tu tylko by zażyć słońca na pięknych plażach, a te są naprawdę przepiękne. Wspaniałe plaże ciągną się na południe wzdłuż M.Karaibskiego przez Belize aż po Gwatemalę. Największym fenomenem jest tu piasek, który mimo wielkiego upału i ostrych promieni słońca w ogóle się nie nagrzewa.

 Coba i Chichen-Itza

 Po kilku dniach spędzonych na plaży wynajmujemy samochód i ruszamy w drogę. Nasz dzisiejszy cel to Coba. Jedziemy w stronę Tulum drogą, która w połowie jest w przebudowie. Miejscami trzeba jechać kilka kilometrów nieutwardzoną ścieżką obok drogi. Zatrzymujemy się w Playa del Carmen, która w latach 90-tych była rybacką wsią zmieniającą się dopiero we wziętą miejscowość letniskową. Znajdujemy ładny hotelik przy plaży i robimy rezerwację na nasz powrót.

 Przed Tulum skręcamy z głównej drogi w prawo. Kilka kilometrów jest mała tabliczka informująca o Gran Cenote. Zjeżdżamy, zostawiamy samochód pod drzewem i idziemy obadać sprawę. Cenote w języku Mayów znaczy studnia i faktycznie sa to bezdenne studnie lub nawet małe stawy wydrążone przez czas na przestrzeni milionów lat w wapiennym podłożu Yucatanu. Niektóre cenote są ukryte w grotach i nierzadko połączone są podziemnymi tunelami wypełnionymi wodą.

 Chłodna woda w Gran Cenote bardzo nas odświeżyła, więc żwawo ruszamy w dalszą drogę. Coba jest położona w dżungli, która dodaje ruinom starożytnego miasta jeszcze dodaje tajemniczego uroku. Ruiny są rozrzucone w gęstym lesie, więc aby je wszystkie obejść potrzeba trochę czasu. Wchodzimy na szczyt piramidy, skąd rozpościera się piękny widok na bezkresną dżunglę, z której wyłaniają się zielone kopce, znak, że jeszcze więcej pyramid czeka na ekskawację.

 Następny cel to Chichen Itza, ale po drodze zatrzymujemy się w Dzitnup, chyba najpiękniejszym cenote na Yucatanie. Zostawiamy samochód na prowizorycznym parkingu i wchodzimy do wielkiej pieczary, na dnie której błyszczy w półmroku tafla wody. Przez wąską szczelinę na samej górze sklepienia jaskini wpadają promienie słońca. Cenote ma około 100 m głębokości. Wchodzimy do wody. Pływamy sobie w chłodnej wodzie mając swiadomość, że pod nami jest otchłań. Co za baśniowe miejsce!

 Po kwadransie wychodzimy z wody i wracamy odświeżeni do samochodu. Sięgam do kieszeni spodenek po klucz… lecz klucza nie ma! Zamknąwszy samochód musiałem odruchowo włożyć klucz do kąpielówek i ten sobie pewnie teraz spokojnie leży na dnie cenote. Jeszcze pro forma szukam klucza czy gdzieś nie leży w trawie na parkingu, w czym nam ochoczo asystuje cała okoliczna dzieciarnia.

 Zwierzam się z problemu stojącemu nieopodal taksówkarzowi, który oferuje, że nas zawiezie do cerrajero w pobliskim miasteczku Valladolid. Zakład jest jednak zamknięty, w końcu dziś jest niedziela, ale niezrażony tym taksówkarz oznajmia, że wie gdzie ślusarz mieszka, więc pojedziemy do niego do domu. Udało się! Cerrajero wychodzi z plikiem wytrychów i wracamy do naszego samochodu. Paręnaście sekund i nasz samochód jest otwarty. W środku mamy na szczęscie zapasowy klucz. Odwozimy ślusarza do zakładu, gdzie nam dorabia na wszelki wypadek jeszcze 2 klucze. Jak mówi stare przysłowie Mayów: Jeśli nie umiesz pływać, to nie wchodź do cenote. Coś w tym jest, zwłaszcza jeśli się je połączy z kluczem w kieszeni kąpielówek J

 Chichen Itza to jedno z najwspanialszych miast starożytnych Mayów. Pochodzi z okresu klasycznego Mezoameryki. W IX wieku z nieznanych przyczyn zostało opuszczone, lecz około 150 lat później zostało powtórnie zasiedlone, tym razem przez Tolteków, którzy opuściwszy swą stolicę w Tula na Centralnej Wyżynie Meksykańskiej przewędrowali ponad 1000 km na Yucatan rozpoczynając drugą kartę swej historii. Miasto ostatecznie zostało jednak opuszczone w XIV wieku i powoli zarosło dżunglą. Do cywilizacje przywrócił je hiszpański zakonnik, które je przypadkowo odkrył w XVIII wieku. Na początku XX wieku rozpoczeto intensywne prace archeologiczne pod kierunkiem Johna Thompsona.

 Historia Chichen Itza jest typowa dla wielu innych państw-miast Mezoameryki. Powstawały, rozwijały się, osiagały szczyt swej świetności a następnie z bliżej nieustalonych przyczyn upadały i usuwały się w zapomnienie. W obecnych czasach przywracane są cywilizacji. Wiele zostało odkrytych i zlokalizowanych lata temu, lecz nadal czekają na swoja kolej, by je oczyścic odbudować i udostępnić do oglądania. Ale na pewno bezkresna dżungla wciąż jeszcze kryje tajemnice sprzed millenii.

 Do Chichen Itza docieramy wczesnym popołudniem, więc mamy jeszcze 2 godziny by się zapoznać z ruinami. Nie jest już tak goraco a i ludzi też już jest mniej, więc same zalety. Na noc zatrzymujemy się w starej haciendzie, gdzie mieszkali w latach 20-tych archeologowie pracujący przy wykopaliskach. Do ruin wracamy jeszcze na drugi dzień o 8 rano znowu korzystając z mniej upalnej pogody i faktu, że pierwsze autobusy wycieczkowe przybywaja dopiero około 10. Gdy wchodzimy do ruin, nad ziemią unosi sie jeszcze poranna mgiełka, która dodaje starożytnemu miastu jeszcze wiecej tajemniczego uroku.

 Ruta Puuc

 W południe, gdy panuje największa spiekota wyruszamy w dalszą drogę do Meridy. Postanawiamy odbić 20 km z głównej drogi by zobaczyc osobliwe miasteczko Izamal, zwane Ciudad Amarilla (Żółte Miasto). Jedziemy wąziutką drogą i wleczemy się za jakimś autobusem, którego niesposób tu wyprzedzić. W Izamal żar się leje z nieba. Szuakamy cienia, aby postawić samochód, bo w przeciwnym razie nie będzie się do niego dało wsiąść po godzinie. Z pomocą przychodzi nam policjant, który widząc, że krążymy w koło, wyszedł z cienia zainteresowany co przerywa błogi bezruch miateczka. Półtora tysiąca lat temu było tu święte miasto Mayów z wielką swiątynią i piramidami, lecz gdy przybyli tu Hiszpanie, to postanowili zaadaptować ośrodek religijny ku chwale bogów Izamma i Kinich-Kakmo ku chwale swego własnego Stwórcy i rozbierając wspaniałe budowle Mayów wykorzystali budulec na klasztor św. Antoniego z Padwy, który jest ponoć największym klasztorem w Meksyku. Nieopodal klasztoru są całkiem spore pozostałości wielkiej piramidy, której podstawa jest wielkości krakowskiego Rynku!!

 W Meridzie mamy kłopot w znalezieniu lokum. Dwa polecane w przewodniku LP hotele są już całkowiecie zajęte, ale przy zabytkowym rynku znajdujemy mały i niedrogi hotelik. Recepcja wygląda bardzo zachęcajaco, więc bez wahania wynajmujemy pokój na 2 dni. Zaczynamy mieć jednak coraz większe obawy gdy wchodzimy na klatkę schodową… No tak, pokój i cały hotelik odpowiada bardzo cenie. Pokój jest bardzo depresyjny, więc postanawiamy skrócić pobyt do jednej nocy a teraz pojechać jeszcze do ruinDzibilchaltun.

 Jeden rzut oka na ruiny i od razu widac ich niepisaną historię: Miasto było zamieszkane przez 3000 lat przez Mayów, a w latach 40-tych XVI wieku gdy nadeszli konkwistadorzy, miasto poniekąd zmieniło właściciela. Na ruinach starych świątyń zaczęły powstawać świątynie chrześcijańskie. Na uwagę zasługuje Świątynia 7 Lalek (nazwa robocza z tytułu znalezienia w jej pobliżu 7 lalek), która choć niby niepozorna jest ponoć największą świątynią na Yucatanie. Na skraju miasta jest okazałe cenote, które ma 40 metrów głebokości, a kąpiel w nim pod koniec gorącego dnia to wielka przyjemność. I jeszcze te widoki dostojnych ruin wkoło… Przypomniała mi się plaża Anakena na Wyspie Wielkanocnej, gdzie kąpiąc się w oceanie był też widok na starożytne posągi mieszkańców Rapa Nui. Kolację jemy na balkonie restauracji w starej części Meridy spoglądając na piękną katedrę w promieniach zachodzącego słońca.

 O świcie wyruszamy do Uxmal. Po drodze zatrzymujemy się jednak w innym starożytnym ośrodku – w Mayapan, które zostało założone w 1007 roku n.e. przez Tolteków chcących rozszerzyć swoje wpływy na Yucatanie. Miasto rozrosło sie do wielkich rozmiarów, lecz nigdy nie zdobyło wielkiej sławy równej Chichen Itzy, Uxmal czy Palenque. Mayapan pochodzi z okresu postklasycznego, który charakteryzował się gorszą jakością budownictwa i ornamentyki, taki swoisty dekadentyzm Mezoameryki. Mayapan było zamieszkane aż do czasów gdy Hiszpanie podbili zupełnie Mayów. Wówczas miasto powoli zaczęło popadać w ruinę, aż zarosła je dżungla, która do dziś przykrywa 80% miasta. Pod tym względem Mayapan troszkę przypomina Coba, lecz tu odnosimy wrażenie, że jesteśmy w bardziej osobliwym miejscu, gdyż przez 2 godziny oprócz nas przewinęły się jeszcze tylko 3 osoby. Duch puszczy i dawnej historii miesza się tylko z biciem naszych serc…

 Do Uxmal docieramy o 2 więc po małym posiłku idziemy zapoznać się z ruinami, a jest co oglądać!! Całe miasto powstało w przeciągu tylko 300 lat i zostało niespodziewanie i tajemniczo opuszczone na początku X wieku. Jego rozwój przypadł na najbogatszy i najbardziej twórczy u Mayów okres klasyczny. Po zapoznaniu się z lwią porcją zabytków Mezoameryki z czystym sumieniem mogę stwierdzić, że między Yucatanem na wschodzie a La Quemadą w Zacatecas na zachodzie i między Tulą na północy a Copan w Hondurasie na południu, trudno mi pomyśleć o piękniejszym mieście niż Uxmal. Wiele jest wspaniałych osrodków w Meksyku, Gwatemali i Hondurasie, ale jakoś zawsze niezwykle ciepło wspominam Uxmal.

 W Uxmal spędzamy 2 noce, bo na drugi dzień po śniadaniu udajemy się trasą wzdłuż tzw. Ruta Puuc, na której jest kilka mniejszych, lecz pięknych starożytnych ośrodków Mayów. Kabah, Sayil, Xlapak, Labna i groty Loltum są warte zobaczenia nawet przez osoby nie mające takiego bzika na punkcie kultur Mezoameryki jak ja J

 Edzna i Palenque

 Szóstego dnia naszej objazdówki po Yucatanie wyruszamy o świcie do Palenque, lecz zbaczamy nieco z trasy by sie zatrzymać w Edzna. Przez 2 godziny chodzimy po wspaniałych ruinach o nietypowej architekturze i nawet nie ma z kim wymienić zachwytów bo praktycznie jesteśmy sami. Dopiero gdy odjeżdżamy pojawiają się jeszcze 4 osoby… Edzna też jest tworem okresu klasycznego, co się charakteryzuje pięknem i solidnością. Na przełomie IX i X wieku miasto jednak powoli zaczęło upadac a jego mieszkańcy odchodzić, jak zwykle z niewyjaśnionych dziś przyczyn.

 Palenque leży już w stanie Chapas i dla przypomnienia muszę wspomnieć, że w latach 90-tych stan ten był siedzibą Zapatistas, organizacji mającej bardzo seperatystyczne poglądy, które to w różny sposób starała się wprowadzić w życie. Nie wdając się w głębokie rozważania nad słusznością ich akcji, powszechnie było wiadomo, że bezpieczeństwo podróżowania w tym rejonie nie było największe. Przed wyjazdem do Meksyku skontaktowałem się z meksykańskim Ministerstwem Turystyki chcąc zasięgnąć informacji jak bezpieczna byłaby samodzielna podróż przez stan Chapas. Mówiący nieźle po angielsku mężczyzna spojnie mi wytłumaczył, że w Chapas jest “raczej spokojnie i co najwyżej mnie zatrzymają i każą zawrócić, tak, jak to się stało z autobusem wycieczkowym parę tygodni temu…” Więc gdy tylko przekraczamy granicę stany Chapas, zaczynamy się nerwowo rozglądać za ewentualną blokadą drogi przez zamaskowanych osobników, lecz na drodze spotykamy tylko przedstawicieli armii lub policji, która nas od czasu do czasu zatrzymuje z reguły bez zaglądania do samochodu. Oglądają tylko z zaciekawieniem nasze paszporty.

 Do Palenque docieramy wieczorem, więc wieczór spędzamy na zasłużonym relaksie a natępnego dnia skoro świt ruszamy na podbój ruin. Po super płaskim Yucatanie wreszcie jesteśmy w terenie pagórkowatym i wilgotnym w otoczeniu lasów deszczowych. Różnicę widać od razu: pogoda jest parna a wokół soczysta zieleń. Z dżungli dochodzą głośne porykiwania wyjców, a może nawet jaguarów? Prawie każde napotkane miasto Mayów ma jakąś osobliwość. Największą osobliwością Palenque jest kilkupiętrowa smukła wieża, element nie spotykany nigdzie indziej. W centrum oparta o zbocze stoi wielka piramida, która de facto jest grobowcem jednego z władców Palenque. Można wejść do środka i zobaczyć miejsce pochówku. Wewnątrz jest tak gorąco i duszno, że po 15 minutach gdy wychodzimy czujemy się jak byśmy wyszli z łaźni parowej mimo, że zewnątrz też już jest upał.

 Kilkadziesiąt kilometrów od Palenque są 2 wodospady, a jeden z nich, Agua Azul uchodzi za najpiękniejszy w całym Meksyku. De facto nie jest to jeden olbrzymi wodospad, jak niektórzy mogliby pomyśleć, lecz dziesiątki mniejszych, lub większych katarakt ustawionych wzdłuż dwukilometrowego odcinka rzeki. Co kilkadziesiąt metrów ustawiony jest krzyż upamiętniający czyjeś utonięcie ku przestrodze tych, którzy zbyt lekkomyślnie wchodzą do wody w poszukiwaniu ochłody i przygód. Wolimy więc nie wywoływać wilka z lasu i jedziemy nad inny wodospad zwany Misol Ha. Też polecam!

 Zapomniane miasta

 Ósmego dnia o świcie rozpoczynamy podróż powrotną do Playa del Carmen. Po południu docieramy do Xpujil. W pobliżu znajdują się 3 grupy ruin Mayów: Becan, Chicanna i wspomniane Xpujil. Każde z tych miejsc ma coś ciekawego do zaoferowania. Robią wrażenie opuszczonych i zapomnianych, pewnie dlatego, że są z dala od szlaków turystycznych.

 Gdy chodzimy po Becan, towarzyszy nam kilkunastoletni chłopiec, dla którego trafiający tu od czasu do czasu cudzoziemcy z dalekich stron stanowią nielada urozmaicenie codzienności. W pewnym momencie chłopiec wyciąga z kieszeni małą latarkę i wciąga nas przez jakiś niepozorny otwór w ruinach do wnętrza ciemnego korytarza. Przesuwamy się po omacku przy wąskim świetle latarki. Nagle wchodzimy do wielkiej podziemnej komnaty. Oglądając w mroku sklepienie i ściany przenosimy się myślami 1000 lat wstecz… Kontynujemy naszą wędrówkę podziemnym labiryntem. W lewo, w prawo, w górę… Wtem wychodzimy przez otwór w połowie całkiem okazałej piramidy!!

 Chłopiec nam towarzyszy przez cały czas. Zapuszczamy się w jakieś bardziej dzikie miejsce, gdzie jest gniazdo os. Mariola nierozważnie kieruje rękę właśnie w tamtą stronę. Aby ją uprzedzić krzyknąłem głośno “osa”! Na to chłopiec trwożliwie zaczyna się rozglądać dookoła wyraźnie czegoś wypatrując. No tak, przecież osa to po hiszpańsku niedźwiedzica. Napędziłem bogu winnemu chłopcu niechcący stracha J

 Na drugi dzień wyruszamy wcześnie rano do Playa del Carmen. Droga wiedzie równolegle do granicy z Gwatemalą. Po drodze zjeżdżamy kilka kilometrów z głównej trasy w prawo aby dotrzeć do jeszcze jednych tajemniczych ruin Mayów zwanych Kohunlich. Nazwa pochodzi od pewnego gatunku palm, którymi porośnięty jest cały teren, na którym rozrzucone są ruiny starożytnego miasta. Ruiny w lesie palmowym to niewątpliwie coś nowego i osobliwego, ale największą osobliwością Kohunlich jest Świątynia Masek. Wielkie maski wysokości półtora metra są jedynym znanym do tej pory tego typu tworem Mayów. Jeżdżąc po poszczególnych ośrodkach Mayów nie sposób nie dojść do wniosku, że każde miejsce jakby chciało mieć coś osobliwego i unikalnego co by różniło to miejsce od pozostałych.

 Jedziemy teraz w stronę granicy z Belize, ale nie dojeżdżając do Chetumal skręcamy na północ. Po drodze zatrzymujemy się jeszcze na obiad w restauracji położonej nad cenote, więc po posiłku kąpiemy się bezdennej studni a towarzyszą nam setki ryb, które raz po raz ocierają się o nas zabawnie nas przy tym łaskotając.

 Tulum

 W Playa del Carmen zatrzymujemy sie na caly tydzien i przez pierwsze dwa dni dosłownie nic nie robimy, ale w końcu zasłużyliśmy na taki relaks. Mając jednak samochód do dypozycji po 3 dniach z miłą chęcią do niego wskakujemy i ruszamy na północ zobaczyć osławione ruiny Tulum, które zostawiliśmy sobie na deser. Tulum jest jednym z największych starożytnych miast Mayów w Meksyku a przy tym niezwykle malowniczo położonych, bo na wysokich wapiennych skałach stromo opadających do morza. Pod względem architektonicznym i budowlanym jednak ustępuje innym ośrodkom Mayów. Miasto pochodzi z okresu postklasycznego i zdaniem niektórych badaczy okres ten charakteryzował się mniejszą solidnością i gorszą robocizną niż w okresach wcześniejszych, a więc i Mayów dopadł średniowieczny wtórny analfabetyzm…

 Odwiedzamy jeszcze raz nasze ulubione Gran Cenote a takze jeszcze kilka innych w okolicy. Innego dnia udajemy sie do parku Xel-ha i na pontonach leniwie płyniemy powoli z nurtem rzeki wśród zieleni i śpiewających ptaków. Tydzień w Playa upływa nam bardzo mile. Czas na odpoczynek i kontemplację minionych cywilizacji uzupełniany jeszcze krótkimi wycieczkami po okolicy szybko nam mija… Wkrótce wracamy do domu, ale z postanowieniem, że wkrótce dalej podążymy szlakiem tajemniczych Mayów w Gwatemali i Hondurasie.

Posłowie

 Drogi czytelniku, jeśli doczytałeś do tego miejsca, to należą Ci się słowa uznania za wytrwałość :-) Teraz w nagrodę czeka Cię niestety tylko odrobina zdjęć i to nienajlepszej jakości z naszej podróży. Bądź łaskaw przyjąć je z przymróżeniem oka i wrodzoną szczyptą tolerancji i wyobraźni. Mam nadzieję, że udało mi się u Ciebie zaszczepić zaintrygowanie i ciekawość Meksykiem. Jeśli tak, to zapraszam Cię serdecznie do zapoznania się z moimi relacjami z bardziej niedawnych podróży po następnych 17 stanach tego intrygującego kraju.

Yucatan, swiat Mayów